Byłam pełna podziwu, że Jack bez chwili
wahania zgodził się zostawić mnie samą w ich mieszkaniu, kiedy nadszedł już
czas, żeby pokazać się na popołudniowych zajęciach - Boże błogosław
popołudniowe zajęcia! Nie byłam żadnym oszustem, oczywiście, ale wciąż... sama
nie wiem, ja chyba nie byłabym taka skłonna pozostawić kogoś samego w miejscu,
gdzie było tyle potencjalnych do zepsucia rzeczy.
Zdziwiło mnie szczerze odkrycie pralki w
łazience, ale skoro już teoretycznie na nią wpadłam, mogłam zmusić ją do
użytku. Co prawda proszek do prania znalazłam dopiero pół godziny później,
wepchnięty między zakurzone garnki gdzieś w kuchennych odmętach, ale moje
odzienie desperacko wymagało porządnego prania. Kiedy byłam w drodze, kilkakrotnie
zdarzyło mi się przepierać bieliznę w rzece. Cóż, jest to o wiele mniej zabawne,
niż mogłoby się wydawać.
Byłam właśnie w trakcie drugiego prania
kolorowego, kiedy pierwsze kolorowe i czarne już beztrosko się suszyło na całej
długości i szerokości mieszkania - miałam problem, gdzie bezpiecznie pozwolić
schnąc mojej bieliźnie, bo zostawianie stanika na wierzchu w mieszkaniu dwóch
udających dorosłych chłopców nigdy nie jest dobrym pomysłem, ale znalazłam
jakiś mikropokój z masą pudeł, gdzie upchnęłam wszystkie swoje fikuśne ciuszki
na dwóch sznurkach zawieszonych między pudełkami; to była chyba po prostu jakaś
graciarnia z dwuletnią warstwą kurzu, więc wydawała się bezpieczna... Więc
byłam właśnie w trakcie drugiego prania kolorowego, kiedy usłyszałam, że ktoś
dosłownie dobija się do drzwi. Zmroziło mnie w pierwszym odruchu, ale potem
przypomniałam sobie, że a - nie jestem w swoim mieszkaniu i b - samotna kobieta
w nieswoim mieszkaniu według mnie nie powinna otwierać drzwi z wiadomych
powodów nikomu, dlatego powróciłam do sortowania prania. Jednak szkodnik z
zewnątrz był bardziej zażarty niż mogłam się spodziewać i po dziesięciu
sekundach moje serce zabiło bardzo głośno na dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza.
To nie mógł być Jack, bo jego zajęcia trwały dzisiaj do późna, zresztą podobnie
jak Finna – poza tym, HALO!, żaden z nich by nie pukał, prawda?. Więc miałam
problem.